czwartek, 12 lipca 2012

Rozdział czwarty


Siedziałam w komnacie na łożu. Była jeszcze noc, zbliżał się wschód. Wpatrywałam się w stolik koło. Znajdowała się na niej róża wraz z kartką. Co dziwne kartka nie była wypełniona byle czym. Na niej było napisane słowa. Teraz już wiedziałam, że to będzie jeden z tych, których każdy człowiek tak nienawidzi. Czarna róża. Jakim była znaczeniem? Każdy wiedział.  Jest symbolem: grzechu, śmierci, symbolem upadłych aniołów, nicości i gniewu, obumarcia dla świata i ciała. A może nawet duszy? Ale czarny kolor był kolorem nocy. Dlatego nigdy ojciec nam nie dawał czarnych rzeczy. Były związane z tym co ojciec się najbardziej bał. Z naszą śmiercią. Wstałam i wzięłam róże. Nie mogłam jej mieć. Nie chcę niczego tu trzymać. Otworzyłam szerzej okno. Wyrzuciłam. Kartkę podarłam na parę kawałków i też wyrzuciłam. Dwie rzeczy nie będą mi potrzebne. Wstałam ubrana w sukienkę zieloną i odeszłam w stronę Sali balowej. Tam się rozpocznie bal, którego tak nie chciałam. Wolałabym, aby go nie było. Rozbłysły światła, gdy weszłam. Wszystko było przygotowane. Zostały jedynie potrawy. Dzisiejsza noc, jak to określi ojciec, ma być niezapomniana dla mnie. Tak On będzie chciał. Tylko czego ja pragnę od życia?! Miłości? Może. Przyjaźni? To już mam. Więc czego? Czego mi brakuje w tym zakichanym życiu?! Jednej rzeczy. Wolności od wszelkich reguł. Spotykam się z nimi na każdym kroku. Gdzie pójdę zawsze jest jakaś reguła. Ironia. Otworzyłam wielkie okno, był widok na ogród. Słońce już wschodziło. Było też przyszykowane główne wejście do Sali. Goście przez nie będą wchodzić. Świece na ścianach byłe też przyszykowane. Westchnęłam i oparłam się o parapet.
-Panienko? - spojrzałam się w wrota, które były otwarte. Zauważyłam jedną z służących, która uśmiechnęła się do mnie. Rozmawiali jedynie ze mną, gdy nie było ojca czyli o wschodzie słońca. Miała w ręku talerz z jedzeniem. Musiała przygotowywać śniadanie dla nas. Nie jadłam codziennie. Nie miałam apetytu. - Co robisz o tak wczesnej porze tutaj?
-Myślę, Shizune. - mówiłam. Podeszła do niej i położyła talerz z jedzeniem na stole. Stanęła koło mnie.
-O czym?
-O tym wszystkim. Tego nie powinno być. Ojciec wybiera za dużo rzeczy za mnie. Nie pozwala mi być taka jaka ja chcę. Tego jest za dużo i nie wiem co wybrać. Moje siostry znalazły tego czego szukały, ale ja nie tylko tego szukam. Mnie bardziej ciekawi wolność. Wolność od wszelkich wydawanych reguł. Chciałabym raz w nocy wyjść, aby On się o mnie nie martwił. Tylko zawsze histeryzuje, że mogę zginąć.  - westchnęłam. - On jedyny o mnie się boi. A chcę sama w końcu sobie radzić. Tylko zawsze on jest przy mnie. Nie mogę nic sama zrobić, bo jest cały czas przy mnie. - na moim ramieniu spoczęła jej ręka.
-Martwi się o panienkę. To dlatego. Chce, aby pani była tą samą dziewczyna dla niego. Jest pani oczkiem w jego głowie.
-I tak się bym nie zmieniła. Nie zależnie od okoliczności. - mówiłam stanowczo. Nie chcę się zmieniać. Nikt mnie nie zmieni. Nie pozwolę na to. On i inni. Żaden z Nich. Wolałabym już zginąć, niż słuchać tych gnid, które żywią się ludzką krwią. Nienawidzę Ich. A zabić ich też bym nie potrafiła. Nie umiem. Krzywdzić kogoś? To nie dla mnie. Jestem za łagodna na mordowanie, na krew, na drażnienie się z innymi. Słabe mam do tego serce... Na te wszystkie rzeczy, które robią Oni.
-Mam nadzieję.  Uważa panienka na siebie. - odeszła zabierając talerz. Tu można powariować. Wszyscy odzywają się do mnie z grzecznością. Nie chcę tak. Wolę, aby ktoś raz mnie uderzył. Zawsze było, ze nie mogą. Jestem pod ochroną. Spojrzałam w górę… Kryształy żyrandola odbijały promienie słoneczne. W nocy wygląda to o wiele ładniej… Mam nadzieję, że wszystko będzie inne. Niedługo wszystko się skończy.
-Sakura. - usłyszałam głos ojca. Nie chciałam spojrzeć w tamtą stronę - Chodź. Musimy porozmawiać, w Sali Tronowej. - westchnęłam. Musimy porozmawiać?! O czym? O moim późnym przyjściu? Szłam za ojcem. Patrzałam na jego długa szatę z tyłu. Ciągnęła się. Nosił się zawsze po królewsku. Raz tez chciałam wyglądać jak normalna dziewczyna z wioski. Tak jak Temari. Ta ma szczęście. Chciałabym być na jej miejscu. Wolna, może ma się ciężką pracę, ale to właśnie jest szczęście. Można potem robić co się chce. Mój ojciec myśli, ze wszystko może. Tak nie jest. Jest też człowiekiem i może w każdej chwili być marny żywot. Przyjdzie dzień, w którym on zginie lub umrze powolną śmiercią. Usiadła na tronie. Stałam przed nim. - Czemu wróciłaś tak późno do pałacu! - powiedział głośno. A nie mówiłam. Wiedziałam, że tak będzie.
-Bo…
-Mów prawdę!!
-Przestań krzyczeć. - wypowiedziałam. Zaczęłam z nim coraz bardziej się kłócić. Zaczęliśmy z sobą małą wojnę. Nie chciałam jej, ale on najwyraźniej tak. - powiem ci. Byłam w mieście i…
-Znowu byłaś u tej biedaczki!! - krzyknął. Uderzył zaciśnięta dłonią o oparcie tronu.
-Nie nazywaj ja tak. Nie znasz jej. Nie możesz jej tak osądzać - wypowiedziałam spokojnie. Zawsze byłam cicha. Nie chciałam krzyczeć na ojca. Nigdy nie zamierzałam. Nie ma prawa tak mówić o Temari. Nawet nie da mi z pewnością wytłumaczyć. Ona w niczym nie zawiniła. Chciała jak najlepiej dla mnie. Ojciec jest strasznym egoistom na mój rozum. - Ona jest moją przyjaciółką.
-Przyjaciółką? Jak możesz nazywać ją przyjaciółką? Zadaje się z tobą dla twojej fortuny, tak zazwyczaj robią. Zadają się z najbogatszymi dla pieniędzy. - mówił. Jego oczy były wściekłe. To chyba nie z mojego powodu, musiał być jakiś inny. Wyładowywał się na mnie.
-Ona taka jest.
-Już ja wiem jaka ona jest. Dosyć Sakura! Nie masz prawa dzisiaj wyjść po za ogrodzenie pałacu. Masz się przygotować na bal. Nie obchodzi mnie czy chcesz się z kimś dzisiaj spotkać. Twoim zadaniem jest punktualnie wstawić się na balu! Wydam cię za mąż czy tego chcesz czy nie. - spuściłam głowę. Zacisnęłam dłonie w pięści. Czy on musi mieć na mnie taki rygor? Jestem młoda. Mam osiemnaście lat. Chcę zasmakować prawdziwego życia. A mam siedzieć tylko tu? To jest do niczego. Czuję się jak więzień we własnym pałacu.
-Mama miała rację.
-Co? Nie znałaś matki. Nie wiesz jaka była i czego chciała. - wypowiedziałam. Wstał z tupotem nóg.
-A ty ją znałeś? Nigdy mi o niej nie opowiadałeś. Dlaczego? Zawsze chciałam coś o niej wiedzieć. Jaka była? Co lubiła? Nigdy! Prosiłam cię, ale nigdy nawet ani słowem o niej nie powiedziałeś. Czego się boisz? Boisz się wampirów, o niej mówić? Czego jeszcze się boisz, że stracisz tron?! Jesteś strachliwym cesarzem. Wszystkiego się boisz! - powiedziałam głośniej. Nerwy mi puściły i się popłakałam.
-Trzymaj młoda damo język za zębami. - wypowiedział. Patrzał na mnie wściekły. Nie lubił jak mu się wytykało wady. Każdy kończył śmiercią. Wampiry właśnie w taki sposób powstawały. Zabijali. I teraz chcą nękać nas jako nieśmiertelne duszę. Mówiłam ojcu, że to nie potrzebne. Powinien zmienić swoje rządy.
-Powinieneś coś zmienić w tym królestwie. Albo swoje rządy. Zabijasz każdego w królestwie, kto źle powie na twój temat. Nie dziwię się ludziom. Jesteś strasznym cesarzem na mój gust. Nawet chcesz mnie tu więzić. Wampiry może na ciebie tak się szykują. Może tam są  te niewinne osoby, które pomordowałeś i dążą do ciebie. - wypowiedziałam. Zatknęłam usta dłońmi za to co powiedziałam. Pierwszy raz w życiu do ojca powiedziałam takie rzeczy. Patrzałam na niego ze strachem. Zmienił wyraz twarzy na zimny. Często to robił. Nie uśmiechał się często przy mnie. Chyba nie byłam córką, którą tak bardzo cenił. Nie przerosłam jego wymagań. Bo widzę inaczej świat? W innych kolorach?! On go nie znał. Nikomu nie opowiadałam.
-Nie obchodzi mnie to. A w szczególności jeśli chodzi o twój ślub. Wyjdziesz za mąż. To twój święty obowiązek. Jesteś księżniczką i musisz przestrzegać reguł. Powinnaś o tym wiedzieć. Nie wiem co wiesz o matce. Ale nic ci nie powiem. Nie boję się niczego zapamiętaj to sobie, córko. - wypowiedziała. Spuściłam głowę ponownie.
-A czy ja właściwie nią jestem? - zapytałam. Spojrzałam na niego. Widziałam w jego oczach nie zrozumienie. Sama tego nie rozumiałam. Tak mi serce podpowiedziało, abym powiedziała - I tak mi na to pytanie nie odpowiesz. Masz inne zajęcie. Zostawię cię cesarzu - ukłoniłam się i zmierzałam do wyjścia. Po co zadałam to pytanie? Matka miała rację, serce wszystko podpowie. Dlaczego akurat to?! Coś musiało mi podsunąć na myśl.
-Wracaj tu. Nie skończyłem. - zamknęłam wrota. Nie chciałam go słuchać, ani chwili dłużej. Za dużo natłoku myśli. Powinien wreszcie zrozumieć, ze jestem inna niż księżniczki, które on chce widzieć.. Jestem odmienna. Świat inaczej dla mnie się kręci. Wpadłam na kogoś. Odbiłam się i siedziałam teraz na ziemie. Masowałam sobie tyłek.
-Uważaj jak chodzisz - usłyszałam głos siostry. Podniosłam głowę. Zauważyłam Ino, która patrzała na mnie z góry. Widziałam tą żałość w jej oczach. Tyle lat mnie nienawidzi. Nie zrobiłam tego specjalnie. Wstałam.
-Przepraszam. - chciałam ją ominąć, ale nie przepuszczała mnie. Nie wiem co chciała. Nie spojrzałam na nią. Nie chciałam. Mogłam znowu się spodziewać kompromitacji. Tyle lat minęło, a  ona nadal toczy ze mną wojnę. Chociaż nie reaguje już na to jak w dzieciństwie. Nie płaczę. Zrobiłam się odporna.
-Jesteś żałosna - powiedziała. Stałam przed nią. - tyle lat minęło, a ty się z tym nie zmieniłaś. Już dawno w twoim wieku żeniłam się. Każda z nas. Nie dziwię się, ze nikt cię nie chce skoro jesteś wariatką. Nie interesują cię chłopacy tylko róże lub ogrodnictwo, tańce. Co jeszcze? Książki? Jesteś chyba śmieszna. Kto czyta teraz książki w tych czasach. Żadna z księżniczek! - zaśmiała się. Tak racja czytałam dużo, gdy chciałam. To moja sprawa. Nie wolałam się przyznawać, bo uzna mnie za wariatkę. Byłam tego pewna.
-A powiedz mi czy to źle, że księżniczka chce być uzdolniona inaczej? Jakbym lubiła czytać to coś złego? - zapytałam.
-Jesteś chora. Dziwniejsza siostra nie mogła mi się trafić - ominęła mnie. Stanęła przy wrotach do Sali Tronowej. Musiała się umówić z ojcem na rozmowę. Zawsze to robili. Omawiali coś. A ja jak zwykle nic nie wiedziałam, bo nie byłam żonata. Wszystko mówili za plecami moimi.  - Wiesz co Sakura?
-Hm… - popatrzałam na nią.
-Jeden z Nich powinien cię zabrać. Może czegoś byś się nauczyła. Taka żałosna jak ty zasługuje nawet na śmierć. A z ręki jednego wampira będzie najlepsza dla ciebie śmierć. Bolesna. Powinnaś się cieszyć, że żaden z nich cię jeszcze na swojej drodze nie spotkał. Wierzę, że jakby spotkał już dawno byłby z ciebie marny proch szwędający się po ziemi. - zaśmiała się i odeszła.  Widziałam w tych oczach radość mówienia do mnie z taką kpiną. Poszłam szybkim krokiem. Nie chciałam, aby ktoś mnie zauważył. Byłam w złym stanie. Znowu się popłakałam. Wiedziała jak złamać mi ducha. Znalazłam się w ogrodzie. Wpatrywałam się w taflę wody, gdzie widziałam swoje narodziny. Krople łez wpadały do wody.  Przybierała krwisty kolor. Zaczęło bulgotać. Zrobiłam krok w tył. Co jest? Krew? Przecież moje łzy nie mogą się zamienić w krew. Żadnego człowieka nie mogą się zamienić. Nie jestem nikim w tym świecie. Tylko bez wartościową księżniczką. Nic po za tym. Zauważyłam czarne brzegi. Wyłoniła się czarna róża. Znowu! Dotknęłam opuszkiem delikatnego płatka róży znowu tego samego koloru co wcześniej... Zniknął. Poczułam przyczepność na rozpuszczonych włosach przy grzywce. Szmaragd zamienił się w kryształ. Zauważyłam swoje odbicie. We włosach miałam róże. Sama się tam znalazła. Nie próbowałam nawet jej tam umieszczać. Próbowałam zdjąć nie szło. Główka róży była jakby umieszczona na stałe w włosach… Westchnęłam. Spojrzałam w bok, wszystkie róże zamieniły się w ten śmiertelny kolor. Jak to wszystko się zamieniło? Kiedy? Byłam tu, a niczego nie zauważyłam?!
-Sakura!! - usłyszałam krzyk. Była to moja siostra, która zawsze mnie powiadamiała o czymś.  Hinata moja najdroższa siostra. - Ojciec mówi, abyś się szykowała. Niedługo będzie ciemno i masz być już gotowa na bal. Goście już się zjeżdżają. - nie chciałam się spotkać z nimi. Było mi po prostu głupio nie wybrać żadnego z nich. Nie wiem czy się bałam, czy inaczej. Nie chciałam po prostu wychodzić za mąż teraz. Przyjdzie jeszcze na to odpowiedni czas…
-Dzięki. Zaraz pójdę.
-Sukienka na ciebie czeka. I także pokojówki, aby ci pomogły w przebraniu. - mówiła. Jeszcze tego brakowały. Róża nie chciała się zdjąć, a ojciec będzie zły, ze akurat jest to czarna. Cóż. Nie mogę zdjąć, więc pozostanie w mych włosach. - Czy ty masz we włosach czarną róże?
-Tak.
-Wiesz, ze ojciec ich nie toleruje. Będzie chciał, abyś zdjęła. Zrób to tu lepiej. - Niby jak? Nie mogę. Musiałabym odciąć sobie głowę. A tego nie chcę, nie chcę się zabić. Wystarczy mi tego wszystkiego na jeden dzień. Ten dzień jeszcze się nie skończył. Jeszcze został mi cały wieczór. I co ja zrobię? Nie chcę, aby ojciec mi wybierał męża, który może mnie nie szanować.
-Nie mogę. - zrezygnowana westchnęłam
-Dlaczego? - zapytała, spojrzałam się w taflę wody i przeniosłam wzrok na zachodzące pomału słońce. Niebo przybierało czerwonych kolorów. Jakby komuś miała przelać się krew. Wszystko może mi się mylić. Jestem za bardzo wrażliwa na pogodę i inne warunki. Wszystko przewiduje za wcześnie…
-Nie chce się odpiąć. Jakby była przymocowana, aby jej nie zdjąć. - podeszła do mnie próbowała zdjąć, ale się ukuła? Przecież to nie możliwe. Nie było tam żadnych kolców jak patrzałam. - Przepraszam.
-Ta róża jakby żyła. Kolec się wysunął, abym nie wzięła róży. Musisz ją nosić. Coś się wymyśli do twojej sukienki. Jakiś szal czy coś. Trzeba powiedzieć krawcowi, aby coś zrobił z nią. A teraz chodź. - chwyciła mnie za rękę. Pociągnęła w stronę pałacu. Słyszałam konie nadjeżdżające. Goście i w dodatku ważni, bo sami wolni książęta, hrabia i jeszcze inni.  Weszliśmy do pałacu. Przeszliśmy koło ojca, który spojrzał na mnie i na głowę. Jego mina nie mówiła nic dobrego. Wiedziałam, że czarna róża w jego oczach nie mówi nic dobrego. Tylko, że to też kwiat. Co może zrobić? Nic. Weszliśmy do komnaty, gdzie wisiała moja suknia i czekały pokojówki wraz z krawcem.
-Proszę pana?
-Tak, księżniczko - ukłonił się do Hinaty i do mnie.
-Czy mógłby pan w tej chwili przyszyć jakiś pas w okolicy bioder. Musi zgrywać się z ta różą na Sakury włosach. - uśmiechnęła się. Spojrzał, ale nie przeraził się.
-Dobrze powinienem mieć tu materiał. - wypowiedział i zaczął szukać w swojej torbie. Wyciągnął duży czarny szal, z lekkim brokatem. Spojrzał na mnie, raczej na róże. Chyba musiał wpaść na pewien pomysł z szalem. Chwycił sukienkę, gdzie będą moje biodra owinął wokół i zaczął szyć. W dodatku na jednym boku zrobił trzy róże w odstępie. Był bardzo dobrym i szybkim krawcem. Najlepszym w całym królestwie. - Gotowe. - chwycił sukienkę i pokazał mi. Wyglądała bosko. Różowa, a w biodrach czarny brokatowy szal z prawej strony trzy róże. Weszłam za parawan. I dwie pokojówki ze mną. Pomagały mi zawsze z tylnym zapięciem. Ubrałam się szybko, a  one zawiązały mi sznurek. Przejrzałam się w lustrze. Słońce już zaszło. Usłyszałam muzykę. Przyjęcie się po woli zaczęło. Poszły, a ja westchnęłam głęboko. Musiałam tam pójść.
-Sakura pokaż się wreszcie. I tak tam musisz iść. Tylko sobie męża nie wybieraj - zaśmiała się. Lubiłam jej te żarciki. Zawsze coś robiła, aby poprawić mi humor, lecz tym razem tak nie będzie. Wyszłam za parawanu. Pokazałam się siostrze. - Prześlicznie. Jest pan naprawdę uzdolniony - ukłonił się.
-Dziękuję - odszedł. Przyszedł czas na mnie. I na moją siostrę też była w innym już stroju. Ruszyłyśmy razem. Przyjdzie czas, abym  mogła się wszystkim wykazać. Ale ta róża jest najgorsza. Czemu mnie tak się uczepiła? Czarne róże w tym pałacu nie powinny się pokazywać, a ja wniosłam jedną. To nie dopuszczalne, tak by zareagował do mnie mój ojciec. Był bardzo dziwnym cesarzem. Słońca już nie było na niego, zamiast niego pojawiał się księżyc i migoczące gwiazdy. Noc, która ma mi przynieść inne życie?! Nie pozwolę na to. Nie mogę. Będzie takie jakie mam. Stanęliśmy przed wielkimi wrotami. Teraz przyjdzie czas, abym pokazała się wszystkim, których w połowie nienawidzę za ten ich egoizm.

~*~
Jest rozdział myślę ze dobry.
No oczywiście ze tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz