czwartek, 12 lipca 2012

Rozdział osiemnasty


Patrzałam na dany budynek, był to ten sam, gdzie się przemieściłam. Lecz co tu robię? Byłam nad oczkiem, w jaki sposób się tutaj przeniosłam? Nie mogłam od tak bo miałam jakąś wizje przyszłości. To było nie możliwe, a jeszcze na dodatek jestem w miejscu, gdzie wszystko miało się zakończyć? Wstałam z mokrej ziemi. Przyglądałam się budowli, tak jak widziałam ją w swojej wizji. Zacisnęłam dłoń, wyczułam w prawej dłoni kość? Popatrzałam na prawa rękę, w której trzymałam rękojeść z kości słonia. Otrze błysnęło srebrnym blaskiem dzięki księżycowi. Przeczytałam znaki na rękojeści, to był ten sztylet którym oddalam Itachiemu swoje wampirze moce, gdy stałam się całkowicie wampirem.  Tylko czemu Go trzymam w tej chwili? Dlaczego? O co tak naprawdę chodzi?
Obróciłam się wokół swojej osi. Dopiero teraz zauważyłam, że cała moja sukienka jest umazana krwią. Spojrzałam na stopy były bose,  i całe umorusane krwią. Czerwone jakbym robiła cokolwiek z człowiekiem bądź zwierzęciem. Obróciłam się i spojrzałam za siebie. Na ziemi leżał człowiek, z dziurą w sercu. Jego oczy były puste, z niego odeszło życie. Czy to Ja zrobiłam? Nie, to nie możliwe. Nie zabiłabym człowieka. Nie, które miał dobre serce. Po policzkach spłynęła łza, która upadła na sztylet. Została wchłonięta. Nagle rękojeść z ostrzem zabłysły jasnym światłem, lecz po chwili zgasły. Puściłam Ją czując jak na dłoni parzące ciepło. Szukałam czegoś zimnego, zauważyłam wodę. Podbiegłam i padłam na kolana mocząc dłoń w  przezroczystej wodzie. Zabarwiła się na różowo. Oberwałam z sukni kawał materiału i zawiązałam wokół rany.
Podeszłam do miejsca, gdzie zostawiłam sztylet i chwyciłam go w drugą dłoń. Popatrzałam na ciało mężczyzny. Nie mogłam nadal uwierzyć, że to właśnie zrobiłam. Nie chciałam zabijać nikogo, kto jest śmiertelny. Spojrzałam na pałac, który był naprawdę wysoki. Stanęłam przed schodami z marmuru. Już sama nie wiedziałam czy mogę tam wejść, moje ciało drżało ze strachu, ale także chciało bym weszła. Cała moja ciekawość. Kiedyś mnie zgubi i będę między młotem i kowadłem.
Patrzałam na wielkie wejście, które było zamknięte przez łańcuchy i wiele kłódek. Weszłam po schodach. Mocno trzymałam rękojeść sztyletu wchodząc do góry. Słyszałam syczenie z prawej dłoni. Wyczuwałam znowu ten ból, ale tak się bałam, że nie puściłam. Nie chciałam, tylko dlaczego przeszedł mną strach. Po obu stronach schodów były szkielety, bądź posagi kobiet i mężczyzn. Po plecach przeszedł dziwny dreszcz, jakby wpatrywały się we mnie. Schowałam pod spódnicę sztylet nie przejmując się kapiąca krwią. Zawiązałam na drugiej dłoni materiał. Pchnęłam wrota do środka, nie musiałam nawet otwierać kłódek same przede mną się otworzyły. Tak jakby działała tutaj magia. Weszłam do pomieszczenia, którym była od razu wielki hol, schody prowadzące do góry jak i na dół i po bokach korytarze.
Słyszałam dźwięk wydobywający się z korytarza. Odeszłam za falą dźwięku, choć mogło to się źle skończyć. Nie wiedziałam co tam znajdę, choć korytarz wydawał się znajomy. Zatrzymałam się przed dużymi wrotami i popatrzałam na znak widniejący na nich gotycki krzyż ankh, od niego odchodziły zamknięte oczy wraz z skrzydłami nietoperza? Nigdy nie widziałam czegoś prawdopodobnego. Dotknęłam krzyża, drzwi się same uchyliły. Pchnęłam je, gdy byłam w środku zamknęły się z hukiem. Popatrzałam na nie, czyżbym miała tutaj być? Blisko okna stało krzesło, na nim widziałam człowieka. Popatrzałam w bok, była tam szklana postura, a w niej sztylet? Podeszłam i popatrzałam na niego dokładnie. Był taki inny, ten musiał służyć do zabijania wampirów. Dlaczego właśnie tu został schowany? Chwyciłam szkło i podniosłam. Wpatrywałam się w sztylet. Chciałam go chwycić, ale zapłonął ogniem. Czyli On nie jest dla mnie? Ten sztylet musi należeć do kogoś innego. Na nich był znak, którego nie poznawałam. Obdarłam spoty kawał materiału, gdy przestał płonąć ogniem zawinęłam, aby nie czuł mojego dotyku.
Chciałam odejść, ale zatrzymałam się. Jeśli ten mężczyzna się obudzi musi wiedzieć sztylet. Nie mogę od tak oby dwa sobie wziąć. Chwyciłam sztylet, którym w wizji przywróciłam siły wampirskie Itachiemu. Położyłam na miejsce, gdzie zaczął zmieniać znaki.


Twój dotyk przebudzi co straciło.


Nie rozumiałam potoku słów. Schowałam sztylet, który miałam zawinięty. Poznawałam ten znak, ale skąd? Nie mogłam sobie dokładnie przypomnieć gdzie spotkałam ten znak, który jest na sztylecie. Postawiłam szklana zasłonę, aby było wiadomo, że nikt go nie dotykał. Popatrzałam na fotel, w którym siedział chyba mężczyzna. Podeszłam od przodu i spojrzałam na niego. Odsunęłam się o krok. Ten mężczyzna, to jest Madara. Długie włosy, szara koszula, lekko brązowa kamizelka i spodnie. Jak to możliwe, że On tu jest? Chciałam go dotknąć, ale moja dłoń została zatrzymana przez jego.
-Widzę, że mam gościa. – powiedział władczym głosem. Uniósł głowę i spojrzał na mnie. Oczy były pragnące krwi, musiał od setek lat nie jeść. Próbowałam dłoń wyszarpać, ale nie szło. – Rin? – zapytał. Czemu On mówi do mnie jak do mojej matki.? Jestem, aż tak podobna do niej. Wstał i patrzał na mnie. – Nie, ty nie jesteś Nią. Masz inne oczy.  – uśmiechnął się. – Co Cię sprowadza aż tutaj?
-Ja… - zaczęłam.
-Nie jesteś wampirem, ani człowiekiem. Masz w sobie oby dwie części. – mówił. Patrzałam na niego, a także w jego oczy. Puścił mnie. Odszedł do okna, które odsłonił. Nie było słońca, tylko księżyc. Już się ściemniło. Itachi będzie wściekły. Na pewno mnie poszukuje. Cóż, znów od niego dostanę w kość. – Skąd pochodzisz?
-Będę już szła. – odchodziłam. Zdążyłam dojść do wyjścia, ale uchwycił mnie odwracając do siebie. Nie był to aż taki mocny ból jakby był kiedyś.
-Nie ładnie tak się tak żegnać, a w dodatku pytałem skąd pochodzisz? Kwitnę tu od wielu lat, wiec należy mi się szacunek. Nikt dotąd mnie nie odwiedzał, nikt nie potrafił wejść, a jakaś dziewucha od tak tutaj wchodzi. Gadaj kim jesteś?  - pytał zły. Zdarł z moich ramion sukienkę. Spojrzał na moje ramię, gdzie miałam bliznę w kształcie korony. – jesteś córką Rin?
-Nawet jeśli, to co? – pytałam.
-Którą?
-Ostatnią. – zaśmiał się i odszedł trochę dalej. Nie miałam pojęcia o co tak naprawdę mu chodzi. Popatrzał na mnie.
-Dlatego czuje od ciebie tylko pół człowieka. Nie sądziłem, ze tak szybko się spotkamy. Już wiem dlaczego mogłaś tutaj wejść. Przecież córka wampira może wchodzić do jego posiadłości.
-Nie jestem córką wampira. – powiedziałam do niego.
-Owszem jesteś. – mówił uśmiechając się – Widać, że nikt ci nie powiedział kto jest twoim ojcem. A także twój drogi opiekun, który obiecał Rin nad Tobą opiekę. Przy łożu śmierci z pewnością chciałaby Cię strzegł do końca, aż zostaniesz wampirem. – patrzał na mnie. Znalazł się przy mnie. Nasze ciała się złączyły. Trzymał mnie za policzki i szyję. – jak się miewa mój bratanek? Co u Itachiego słychać?
-Nie wiem. Nie rozmawiam z Nim. – patrzał na mnie. Spojrzał na moją szyję i się zaśmiał
-Widać się Tobą rozkoszuje, co? Dobrą masz krew z pewnością, jesteś połączeniem człowieka z wampirem. A w dodatku twoja matka miała pyszną. Z pewnością będziesz dobrą przekąska dla innych. – mówił do mnie. Zbliżył się do mojej szyi, a serce biło jak oszalałe. – Potrzebuje trochę twojej krwi. – mówił. Wyrwałam się.
-Nie dam ci mojej krwi. Nawet nie wiem kim jesteś. Itachiego rozumiem, ale ciebie.
-Naprawdę to głupie tak uciekać, a kim jestem? Powinnaś już wiedzieć, że jestem twoim ojcem. – wypowiedział. – a ojciec ma większe prawo niż jego bratanek. Nie powiedział ci jeszcze? Nie mówił kto jest twoim ojcem? Dlaczego ciebie wziął do siebie? – pytał. – To jasne, by chronić Ciebie przede mną. Nie chciał byśmy się spotkali, dlatego mnie tutaj uwięził. Zapytaj się go o mnie gdy wrócisz. Na pewno ci odpowie na wszystkie pytania.  Teraz.. – znalazł się za mną. Dotknął mojej szyi, lecz wyrwałam się. W jego oczach było widać wściekłość.
-Nawet jeśli jesteś moim ojcem to i tak nie dam ci mojej krwi. – warknęłam.
-Nadal nie wierzysz, ze nim jestem, prawda? Typowe u kobiety, która była przez tyle lat oszukiwana. – powiedział do mnie. Znalazł ponownie się przy mnie i przyparł mnie do muru. Nie mogłam już od niego uciec. – Pokaże Ci w takim razie prawdę skoro nie potrafisz uwierzyć na słowo. – wgryzł się w moją szyję. Krzyknęłam z bólu, lecz co najgorsze widziałam jak w moim umyśle pojawia się obraz z przeszłości, gdzie była moja matka i On.





Było to w ogrodzie, gdzie każdy mógł przebywać. Mojego ojca widocznie nie było. Brunet pojawił się wtedy przed matką i wpatrywał pożądanym wzrokiem. Uklęknął przed nią, gdy ona czytała książkę wystraszyła się nie na żarty. Nie miałam pojęcia, że moja matka kiedyś czytała ksiązki z zainteresowaniem.
-Przestraszyłeś mnie. – wypowiedziała z delikatnością.
-Wybacz, królowo. – powiedział do niej z uśmiechem. – Za dużo czytasz. Może rozerwij się czasami, co? – zapytał ją.
-Nic ciekawego w mieście nie ma.
-A kto mówił o mieście. Jesteś młoda jeszcze, masz tyle dzieci, ale zawsze możesz się w inny sposób. Twój mąż chyba jest zbyt ślepy by to zauważyć.
-Ma dużo spraw na głowie, nie dziwie się mu. Nie mamy na nic czasu, aby oby dwoje spędzić. – powiedziała odkładając książkę na bok. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, mężczyzna kucał przed nią.
-Chodź ze mną.
-Dokąd?
-Zobaczysz. – uchwycił ja i szybko pobiegł w dal do lasu. Przemierzał szybko i zatrzymał się na malej polanie, gdzie było jezioro. Postawił Rin, która delikatnie się uśmiechała. Podszedł bliżej jej i ucałował szyję.
-Nie mogę. – powiedziała wyrywając się – Słuchaj ja wiem, że chcesz dobrze, ale jednak muszę być wierna. Nie mogę tego zrobić. – wywrócił oczami. Znalazł się przy niej.
-Tego chcesz, prawda? Więc czemu się powstrzymujesz?
-Bo tak muszę. To… - obrócił ja do siebie wpatrując w jej oczy. Jego były czerwone z wściekłości. – Madara… - wypowiedziała z strachem.
-Nie powinienem, ale muszę. – powiedział. Razem  moją matka wylądowali na ziemi. Była przygnieciona jego ciałem. Nie potrafiła go zepchnąć, był dla niej za silny. Całował ja wszędzie gdzie popadło. A potem w nią wszedł gwałcąc brutalnie. Pojawiła się całkiem inna scena po tym, ale nie tak intensywniejsza jak poprzednia.
Moja matka siedziała na ławce w ogrodzie z moim ojcem. On się cieszył jak głupi, chyba wiedziałam o co chodzi. Powiedziała mu, że jest w ciąży, ale nie mówiła, że to nie jego. Odszedł od niej. Dotknęła swojego brzucha, który nie był mały. A ojciec by niby tego nie widział? Naprzeciwko niej pojawił się brunet, lecz nie ten sam. Westchnęła ciężko.
-Przyszedłeś po dziecko? – zapytała.
-Nie. Ono mnie nie obchodzi na razie. – mówił zimno – Przyszedłem Cię powiadomić, że Madara jest uwięziony w swoim pałacu, nie uwolni się przez lata, ale… - popatrzała na niego – jeśli spotka się z dzieckiem uda mu się uwolnić. Pomoże mu, lecz nieświadomie, a wtedy będzie życie niemowlęcia zagrożone. Dlatego jak na razie uważaj na dziecko i niech nie dowie się, że jego ojcem jest wampir.
-Wiem. Mam prośbę.
-Tak?
-Gdy będzie już w stanie, że będziesz musiał zabrać proszę cię zaopiekuj Nią się. Nie chcę aby była jak twój wujek. Ona ma mieć jeszcze dobre serce i się zakochać. Pragnę tego.
-Nie wiem czy to będzie możliwe, ale zrobię co w mojej mocy. – zniknął.
-Dziękuje.






Wszystko się urwało. Opadłam na kolana przetwarzając wszystko co zobaczyłam. On moja matkę zgwałcił by mieć z tego zabawę, a potem został tutaj uwięziony. I nieświadomie Go uwolnię? Jakim sposobem? Nie miałam pojęcia. Stał dalej ode mnie. Trzymałam się za krwawiącą żyłę. Nienawidzę wampirów, zawsze biorą co chcą. Wstałam i odchodziłam. Nie mogłam zrozumieć dlaczego tak jest. Zawsze najwięcej cierpię. Nie chce tak. Wyszłam z pomieszczenia zamykając drzwi. Znak zniknął na drzwiach, nie wiedziałam tylko dlaczego?
Szłam korytarzem i zauważyłam, że rośliny zaczęły wracać do życia? Trochę dziwne, ale nie moja w tym głowa. Wyszłam z budynku zamykając wrota. Zeszłam po schodach z marmuru. Szłam dalej. Usłyszałam ciche głosy wydobywające się z oczka wodnego? No bez przesady. Podeszłam do niego i popatrzałam. Zauważyłam blondyna, czerwono włosego i siwo włosego. Trzymał w dłoni czerwona różę. Woda nagle wyskoczyła na mnie i wciągnęła mnie w głąb. Płynęłam dalej. Bliżej zobaczyłam mężczyzn. Wynurzyłam się z oczka, byłam osłabiona. Nie wiem jak będę musiała tłumaczyć się Itachiemu. On nie uwierzy w różne bajeczki, będę musiała powiedzieć prawdę. Przeszłam obok nich. Nie miałam dużo krwi, więc szłam wolniej niż zawsze.
-Sakura, do cholery gdzie ty się podziewałaś? Jakim sposobem wyszłaś z oczka? – zapytał mnie blondyn. Spojrzałam na niego. Widziałam przyciemniony obraz. Chciałam dojść do sypialni i tam się położyć, ale przy tylu wampirach będzie to nie możliwe. Zniknęłam za rogiem. – On się wkurza na ciebie.
-Trudno – powiedziałam dosyć cicho. Nie miałam pojęcia jaki wściekły może być Itachi. Pchnęłam wolno drzwi i szłam niezdarnie przed siebie. Wszyscy na mnie popatrzeli. Sama nie wiedziałam jakim sposobem tak siebie urządziłam przez pieprzonego wampira. Wpadłam na kogoś. Chciałam minąć, ale uchwycił mnie za nadgarstek.
-Gdzie się podziewałaś?! – usłyszałam zły glos.
-Ja… Nie wiem. – upadłabym gdyby nie On. Popatrzałam na ową osobę. – Itachi… - wypowiedziałam delikatnie do niego – Wybacz mi. – uniósł mnie na rekach i prowadził w stronę sypialni. Nie miałam bladego pojęcia co on zamierza zrobić w tej chwili. Było trudno, ale musze wytrzymać. Wampiry i wampirzyce wpatrywały się w moją osobę, a w szczególności jak po mojej szyi spływał szkarłat. Ich oczy były napełnione pragnieniem do mnie, a raczej aby spożywać moja krew. Weszliśmy do pomieszczenia nie wiedziałam co tym razem chce zrobić. Nie chciałam nawet wiedzieć.

~*~
Wiem, że dialogi są enterm oddzielone, bo to inna przeglądarka. Nie jestem na swoim laptopie ;)

1 komentarz:

  1. Piszesz fantastyczne opowiadania! Pisz szybko nexta!! Już nie mogę się doczekać!!! :D

    OdpowiedzUsuń